Niusy Teksty Galerie Plikownia |
Omakai okiem SlovyW momencie, gdy na tegorocznym Animatsuri, Duo napomknął mi o pomyśle reanimacji (ale to brzmi…) mangowych imprez w Toruniu, cała idea konwentu Omakai była jeszcze mało wyraźna i bliższa wizji, niż koncepcji. Jednakże już miesiąc później udało mi się porozmawiać ponownie na ten temat z przyszłymi organizatorami i ujrzeć, jak plan nabiera kształtów i jest coraz bliższy realizacji, aż w końcu moi rozmówcy zaserwowali mi imprezę, która niczym nie uwłaczała konwentowym tradycjom Torunia. Impreza, startująca o dziesiątej rano w sobotę, dosyć szybko zapełniła się uczestnikami. Wprawdzie szkoła wydawała się dosyć pusta, głównie z powodu jej wielkości i budowy, ale w rzeczywistości niemalże sześciuset gości rotacyjnie przewijało się między salami, zamiast oblegać korytarze. O ilości uczestników nie mogła też świadczyć kolejka, której w praktyce nie dało się uświadczyć. Dużą rolę odegrała w tym sprawna akredytacja, zwłaszcza świetny pomysł biletów z semakodem do wydrukowania w domu. Bilet, po przeskanowaniu na akredytacji, podawał wszystkie dane, które helper musiałby ręcznie wprowadzić do systemu. Innowacje to domena młodych tworów, ale to, co nowe nigdy nie obywa się bez wad. Dało się to zauważyć już na wstępie dzięki bardzo biednym identyfikatorom na sznureczku. Mój wytrzymał mniej niż dziesięć minut, ale i tak go lubię, bo ilustracja jest tak bardzo moe, że aż roztapia mi serducho. Natomiast różnokolorowe opaski służące do szybkiej identyfikacji uczestników chyba pochodziły z jakiś niewykorzystanych zapasów innej imprezy, ale i tak sprawdziły się należycie. Warunki sanitarne ogólnie oceniam dobrze, przy czym prysznice wywindowały ocenę pod niebo. Czyste, niezawilgocone i ewidentnie nowe natryski wkupiły się w moje gusta niebotycznym ciśnieniem wody, dzięki czemu zwykłą kąpiel można było zamienić w masaż biczami wodnymi. Były to zdecydowanie najlepsze natryski, jakie kiedykolwiek spotkałem na konwencie, niestety nie cieszyły się wielkim zainteresowaniem (na szczęście nie dało się tego odczuć). Gorzej sprawa miała się z toaletami, które nie były w tragicznym stanie, ale za to nieprzyjemnie pachniały, a przy umywalkach ani razu nie uświadczyłem papierowych ręczników. Przestrzenie do spania były dobre – w sleeproomach nie brakowało miejsca i nie tworzył się ścisk, a na korytarzach spali wyłącznie ochotnicy. Do celów wypoczynkowych służyło całe ostatnie piętro, tak więc przy salach panelowych i na parterze nie dało się uświadczyć żadnych śpiworów, poza tymi należącymi do wystawców. Na pochwałę zasługują też sami konwentowicze – w nocy w sleeproomach i obok nich panował spokój, nikt nikomu nie przeszkadzał i nie deptał po głowie. Ogólnie ludzie byli wobec siebie bardzo serdeczni i skorzy do integracji, a przede wszystkim zostawili po sobie porządek – od dawna nie widziałem tak czystych sleepów na koniec konwentu. Pomimo tego, że Omakai jest zupełnie nową marką, to wystawcy nie obawiali się ryzyka i dość licznie przybyli na imprezę. Niestety zabrakło największych i najbardziej rozpoznawalnych stoisk, ale konwentowicze nie mieli na co narzekać – ilość towaru pozwalała na spokojne przejrzenie ofert i dokonanie najbardziej korzystnych zakupów. Nieco słabiej sytuacja miała się z nagrodami za konkursy – osobiście nie znalazłem niczego ciekawego, zaś już około dziewiątej rano w niedzielę nagród nie było wcale, więc osoby, którym pozostała waluta konwentowa (FOUTONY – bardziej osobliwej jeszcze nie widziałem) musiały obejść się smakiem i zdjęciem Foutona na kartoniku z wypisanymi punktami. Jak na średnich rozmiarów imprezę konkursów i paneli było co niemiara. Dwie sale panelowe (umieszczone naprzeciw siebie, co dawało możliwość uczestniczenia w dwóch prelekcjach naraz), dwie sale konkursowe, dwie sale poświęcone tematyce fantasy a do tego Korean Room, sala kulturowa i pokój Pracowni Gedeona – to wszystko nie pozwalało na jakąkolwiek nudę. Jeżeli komuś i tego było mało, to do dyspozycji miał bogato wyposażoną salę z grami planszowymi i J‑Games Room, a dla osób preferujących bardziej aktywny wypoczynek przygotowano dwie sale konsolowe, atrakcje typowe dla Main Roomu (Cosplay, potańcówka w stylu koreańskim, Vixa i pokazy sztuk walki), Rock Band, Ultrastar i DDR, który borykał się początkowo z niewielkimi problemami technicznymi, ale później już działał pełną parą. Z moich informacji wynika, że wszystkie zaplanowane atrakcje odbyły się wg harmonogramu i te, które odwiedziłem, reprezentowały wysoki poziom i dawały dużą satysfakcję z uczestnictwa. Poza zahartowanymi w konwentowych bojach twórcami, takimi jak Grisznak (odpowiedzialny za wyjątkowo wciągające przedstawienie historii konwentów Piernikon i dziejów polskiej prasy mangowej) i członkowie PZTA (słynący z typowo „tendencyjnych” i porywających konkursów), swoje prelekcje zaprezentowało też kilkoro debiutantów. Mimo tego, że ich atrakcje nie cieszyły się znaczącą popularnością, to bez wątpienia nie można odmówić im rzetelności. Z mojej strony najbardziej w pamięć zapadł poradnik o tym, jak należy oglądać anime przedstawiony przez Wykopków, a także elektryzująca dyskusja pomiędzy mną a prowadzącymi „Anime w sezonie jesiennym 2012” Quintasanem i Foutonem dotycząca aktualnie emitowanej serii Girlz und Panzer. Paradoksalnie duża ilość atrakcji na taką ilość konwentowiczów nie była do końca korzystna, o czym osobiście przekonałem się w nocy. Wprawdzie na mój „Słowniczek animo‑polski” przyszło ponad dziesięć osób, ale i tak wiedziałem, że konkurencji z Dudulowym pokazem dziwnych filmów z YouTube nie wygram. Najgorsze było jednak to, że korytarze o pierwszej w nocy wiały pustką, więc nie było nawet kogo zachęcać do posłuchania moich tendencyjnych wywodów. Z podobnymi problemami borykali się też inni prowadzący nocne panele. Bardzo wysoko oceniam współpracę z organizatorami na linii twórca atrakcji – wsparcie techniczne. Kiedy na swoją prezentację potrzebowałem rzutnika zamiast telewizora – dostałem rzutnik i to nawet o czasie. Ponadto zgłaszanie paneli i konkursów z poziomu systemu rezerwacji to czysta wygoda. Niestety nie wszystko szło tak dobrze – w Main Roomie zabrakło sceny, co nie spodobało się niektórym cosplayerom. W mojej ocenie nie jest to jednak jakiś poważny mankament, tym bardziej, że nie jestem fanem tego punktu programu. Niestety w trakcie konwentu wydarzyły się dwa dość niemiłe incydenty dotyczące uczestników, ale z uwagi na to, że jestem tendencyjny i nieobiektywny, a organizatorzy to moi koledzy, nie sprecyzuję o co chodziło. W każdym bądź razie zachowanie się orgów w sytuacji wyjątkowej było jak najbardziej słuszne. Wybryki i swawole konwentowiczów, jak bardzo niesforne by nie były, nie popsuły konwentu. Omakai okazał się bardzo porządną imprezą, która ma wielkie szanse ponownie i na stałe umieścić Toruń na konwentowej mapie Polski. Powyższy tekst można znaleźć również w Czytelni Tanuki. Dodaj do: Zobacz takżeZ tą publikacją nie są jeszcze powiązane żadne sznurki. Ocena
Wystawiać oceny mogą tylko zarejestrowani użytkownicy. 7,82/10 (11 głosów)KomentarzeIlość komentarzy: 13 dodaj [2] Re: Omakai okiem Slovy
[3] Re: Omakai okiem Slovy
To ironia wtedy była. Chyba, ze kogoś interesuje, jak wygląda podróż trzydrzwiowym Golfem III ze mną za kierownicą i z kolegą chorym lokomocyjnie z tyłu. I jak forsowałem swoją muzykę w radiu, bo kieruję. [4] Re: Omakai okiem Slovy
[5] Re: Omakai okiem Slovy
No, powrót wieczorem autem po konwencie - te krajobrazy to mi się raczej śniły niemalże. [6] Re: Omakai okiem Slovy
Napisz jeszcze że jechałeś 100% zgodnie z przepisami. [7] Re: Omakai okiem Slovy
[8] Re: Omakai okiem Slovy
80 pomieście w nocy, ciasny winkiel a za nim nagle w białych czapkach stoją. No jasne, przepisowo. [11] Re: Omakai okiem Slovy
[12] Re: Omakai okiem Slovy
Skrót myślowy + spacja, domyśl się. [10] Re: Omakai okiem Slovy
[9] Re: Omakai okiem Slovy
| Użytkownik Szukacz Radio Gorące teksty | ||||||||||
nie z żadnej innej imprezy, po prostu zamówione opaski były z logiem producenta, jak na pierwszy raz dodrukowanie na nich loga konwentu lub meritum było dla nas zbędnym kosztem